Historii miasta Prypeć, Czarnobyla i katastrofy atomowej nie będę przytaczał ponieważ chyba każdy o niej słyszał. Jeśli nie to odsyłam do Wikipedii. Ze względu na moje miejsce zamieszkania od zawsze fascynowały mnie opuszczone budynki, a tych blisko mnie nie brakowało. Fabryka Broni „Łucznik”, Radomskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Radoskór”, Kino Odeon, Fabryka Kuchni „Acanta” i wiele innych. Ale wszystkie te miejsca razem wzięta nie dorównują tego co można zobaczyć w Strefie Wykluczenia, która jest mekką wszystkich eksploratorów.

Do spełnienia jednego ze swoich marzeń długo się zbierałem, aż wreszcie postanowiłem zrobił sobie prezent na 30 urodziny. Ze wszystkich dostępnych ofert wybrałem biuro turystyczne Aliena Tours i nie żałuję ponieważ trafiłem na prawdziwych profesjonalistów i zapaleńców. Pojechałem sam, ale cała grupa liczyła około 40 osób. Byli to ludzie z całej Polski (Rzeszów, Gdańsk, Wrocław, Lublin, Bydgoszcz). Odjazd mieliśmy z Warszawy, a po wejściu do autokaru od razu zapoznałem się z resztą i problem, że nie jadę ze znajomymi od razu się rozwiązał. Naszym polskim opiekunem był Tomek Ilnicki, autor książki „Azyl Zapiski stalkera„. Natomiast ze strony ukraińskiej zajmowali się nami Volodymyr Huliuk oraz Marek Oaryshevskyi, Kijowianie, którzy mówią świetnie po polsku, a strefę mają w małym palcu.

W czasie podróży obejrzeliśmy kilka filmów na temat katastrofy oraz dostaliśmy masę informacji od Volodymyra jak należy zachowywać się w strefie, czego unikać, co warto zobaczyć i co może nas spotkać. Pomimo tego, że skażenie jest niewielkie to przepisy są bardzo rygorystyczne, ale nie do końca przestrzegane. W strefie obowiązuje nakaz noszenia butów za kostki, długich rękawów (nawet przy 40 stopniach) oraz zakaz kładzenia przedmiotów na ziemi i wchodzenia do budynków. Ale czym by była wycieczka po Prypeci bez zobaczenia basenu, klas, hali sportowej czy wejścia na 16 piętrowiec? Dlatego wszyscy przymykają na to oko, a nawet zamykają całkowicie. Z takich bardziej restrykcyjnych przepisów, które mogą nieść za sobą nieprzyjemności to zakaz robienia zdjęć pracownikom obsługi (policja, straż graniczna, gwardia narodowa …) oraz murom otaczającym elektrownie i budynki administracyjne.

Do Czarnobyla przyjechaliśmy około godziny 11 lokalnego czasu (w Ukrainie czas jest przesunięty o godzinę do przodu). Cała strefa pilnowana jest przez specjalne służby i wjechać można do niej tylko za pośrednictwem specjalnej przepustki lub wcześniejszej rezerwacji prez biuro turystyczne lub przewodnika. Cała strefa to takie państwo w państwie. Na wjeździe przywitała nas gwardia narodowa sprawdzając nasze paszporty oraz bagaże, które musieliśmy wyjąc z autokaru. Była to rutynowa kontrola, która trwała bardzo szybko i zdarza się podobno bardzo rzadko. Po przejściu szlabanu wsiedliśmy do autokaru i pojechaliśmy prosto do Prypeci. Po drodze mijaliśmy Czarnobyl, który po części jest zamieszkany oraz lasy, w których znajdują się liczne zwierzęta. Jest dużo wilków, rysiów oraz ponad 60 koni Przewalskiego. Te ostatnie zostały sprowadzone ze względu na dużą ilość trawy i pożarów spowodowanych przez jej wysychanie. Najpierw rolę „pożeraczy” trawy miały sprawować konie hodowlane, ale te nie radziły sobie z atakami wilków, a te którym udało się przeżyć zostały rozkradzione przez okolicznych mieszkańców. Niestety nam z wyjątkiem psów, sumów i lisa Siemiona nie nie udało się spotkać innej zwierzymy. Ale i tak widok legendarnego Siemiona, który jest przykładowym cwanym lisem z bajek Krasickiego jest bezcenny. Dzięki swojej zaradności stał się legendą okolicy.

Na miejscu w Prypeci zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, tak aby wszystko szło sprawniej. Część poszła z Markiem, a pozostali z Volodymyerm. Dołączyła do nas jeszcze mieszkanka Czarnobyla, która zawsze stała na końcu grupy i pilnowała, żeby nikt się nie zgubił. Naszą eksplorację zaczęliśmy od przedszkola. Następnie udaliśmy się do szkoły, gdzie znajduje się dobrze znana sala z maskami gazowymi bohaterów biorących udział w akcji ratowniczej. Sam widok tego co znajduje się w środku jest bardzo przygnębiający. Widok sal lekcyjnych, zachowany w sprzęt, przybory, książki, zabawki, ubrania pobudzał moją wyobraźnie i wyobrażałem sobie uczniów siedzących w ławkach, ludzi pływających w basenie czy grających w piłkę na hali. Wszystkie budynki pozarastane są drzewami i krzewami, często nawet nie widać drogi, tylko trzeba przebijać się przez chaszcze. I tak wędrowaliśmy od jednego budynku do drugiego. Zobaczyliśmy jeszcze od środka dom kultury, serce Prypeci, kawiarnię nad zalewem, kino „Prometeusz”, stadion oraz zapierające dech w piersiach wesołe miasteczko z torem samochodowym i diabelskim młynem, które jak stadion nie doczekały się otwarcia. Dużym przeżyciem było wejście na dach 16 piętrowca, z którego można zobaczyć całą panoramę miasta, rzekę, zbiornik wodny oraz oraz oddaloną o kilkanaście kilometrów elektrownię i Oko Moskwy. Dopiero widok z góry uświadamia jak było to bardzo nowoczesne i dobrze zorganizowane miasto.

Po zwiedzaniu Prypeci pojechaliśmy na obiad do stołówki pracowniczej, a stamtąd pod tamę ze zbiornikiem wodnym służącym do chłodzenia reaktora.  Tam mogliśmy podziwiać setki sumów w tym jednego giganta. Następnie zatrzymaliśmy się przed samą elektrownią z blokiem numer 4, gdzie założony jest już nowy sarkofag.

Kolejnym przystaniem był Czarnobyl II, wojskowa z radarem pozahoryzontalnym, który nigdy nie osiągnął zdolności bojowej. Tutaj nie ukrywam, że stanąć oko w oko z Okiem Moskwy to był mój najbardziej oczekiwany moment z całej podróży. Na żywo Duga jest o wiele potężniejsza niż na zdjęciach i żałuję, że mogłem wejść tylko na trzecią z dwudziestu jeden kondygnacji. Niestety czas nas gonił, a wspinaczka po drabinkach na sam szczyt trwa bardzo długo.

Po Oku Moskwy zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w centrum Czarnobyla przy tabliczkach upamiętniających wszystkie wysiedlone miejscowości oraz przy pomniku Anioła symbolizującego apokalipsę. Sam wyjazd ze strefy okazał się bardzo szybki i bezproblemowy. Myślałem, że będziemy sprawdzani, czy przypadkiem ktoś czegoś nie wynosi, ale myliłem się. Po przejściu przez specjalne bramki sprawdzające czy nie zostaliśmy napromieniowaniu od razu stanęliśmy po drugiej stronie zony, gdzie czekał na nas sklepik z czarnobylskimi pamiątkami.

Pomimo spędzenia całego dnia w strefie zobaczyłem zaledwie niewielki procent tego co kryje w sobie miasto widmo. Dopiero otwierając w domu mapę Prypeci, którą można było nabyć o połowę taniej przed odjazdem na Ukrainę, uświadomiłem sobie jakim wielkim miastem jest Prypeć i ile miejsc mam jeszcze do odwiedzenia. Dlatego też pierwszą wizytę traktuję jako wprowadzenie do świata stalkerów.

I na koniec uwaga. Jeżeli ktoś ma skłonność do uzależnień to odradzam wizytę w zonie. Proponuję pozostać przy oglądaniu zdjęć w internecie i filmów na YouTube ponieważ Prypeć wciąga jak bagno. Ja już planuję kolejną wizytę i tym razem na dłużej.

Komentarze

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.